Istnieje przekonanie, że kłótnia jest dobra dla podtrzymania związku. Co to znaczy? Ano tyle, że pozwala utrzymać temperaturę w związku (?), dowiedzieć się co druga osoba tak naprawdę myśli (??), poszerza pole zaufania w relacji (???). Dość! Dlaczego?
Ano dlatego, że żeby wszystkie te rzeczy, o których napisałem, i na które zwracają uwagę psychologowie, zajmujący się naturą kłótni, mogły się przysłużyć związkowi, to kłótnia musi być... konstruktywna (?!?!). Nie można w niej przekraczać granic, należy liczyć się ze słowami i brać odpowiedzialność za to, co się powiedziało. Ale, że co, pardon?
No i teraz - pewnie ze względu na naukowe zboczenie zawodowe - mam już tylko same pytania... Może Wy znacie na nie odpowiedź?
1. Czy to, że kłótnia będzie "konstruktywna" wiem przed kłótnią czy po niej? Jeśli przed, to czy to nadal będzie kłótnia czy perfidne granie na czyichś emocjach? Załóżmy, że żona spędziła wieczór poza domem bez męża, a on wie, że kiedy się z nią pokłóci, to w czasie kłótni żona wykrzyczy mu, co robiła i z kim. Zatem perfidnie mąż brnie przez całe niedzielne popołudnie w stronę kłótni, po to, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Z drugiej strony, jeśli kłótnia ma być "konstruktywna po, to kiedy się o tym dowiaduję? Czy kiedy otrzymam pozew o rozwód czy jednak go nie otrzymam?
2. Jeśli kłótnia poszerza pole zaufania w związku, to przez zaufanie do drugiej osoby mam rozumieć tylko to, że wiem o niej więcej, więcej, a nawet wszystko? Na tym budujemy zaufanie? Naprawdę?
3. Czy kłótnia jest jedyną drogą do tego, żeby porozmawiać z najbliższą nam osobą? Jeśli tak, to może warto zastanowić się nad tym, czy być razem?
4. Znam pary, które mają świetny seks, ale tylko wtedy, kiedy wcześniej pokłócą się totalnie! Ale znam też takie, które nawet po małej kłótni nigdy nie pójdą do łóżka. Zatem o co chodzi z tą temperaturą. Że jak na siebie pokrzyczymy, to będzie tak "po włosku" i dzięki temu od razu zrobi się cieplej i milej?
5. No i na koniec, sam smaczek - gdzie są "rozsądne" granice w kłótni? Czy jak wykrzyczę komuś w twarz, że go nienawidzę, to będzie przekroczenie granicy, czy będzie nim dopiero to, jak do tego nienawidzę dodam jeszcze parę inwektyw?
Wiele wątków, wiele racji, a punktem wyjścia były badania CBOS z 2013 roku, wskazujące na to, że 73% Polaków jest przekonany o tym, że w Polsce istnieją konflikty społeczne, a odsetek ten jest większy niż w latach 80-ych i 90-ych.
Na tej podstawie kilku nierozważnych dziennikarzy wysnuło wniosek, że Polacy "drą koty jak nigdy". Nie chcę się kłócić, więc pozostawię to prostolinijne myślenie bez komentarza ;-)
To, że Polacy zauważają istnienie konfliktów społecznych, świadczy nie o ich kłótliwości, a raczej refleksyjności i bardzo trzeźwemu oglądowi na sytuację społeczno-polityczną. Co więcej, badani zauważają, że to partie polityczne są głównym sprawcą większość konfliktów i podziału na "nas" i na "innych". Co nie oznacza, że na płaszczyźnie pojedynczych relacji nie potrafimy się ze sobą porozumieć. Wiele zjawisk społecznych, jak chociażby Czarny Protest, pokazało, że jest wręcz przeciwnie.
A wracając do kłótni...
Kilka lat temu naukowcy z University of Michigan przedstawili wstępne wyniki badań, dotyczące zbawiennego wpływu kłótni na nasze zdrowie i związku. Jako jeden z argumentów podali to, że pary, które się często kłócą, mają dłuższe życie. Nawiasem mówić - też mi raj! Co więcej, przyznali, że "konstruktywna" kłótnia uwalnia do organizmu małe dawki kortyzolu, które działają zbawiennie na nasz organizm.
Ale znów mamy ten sam warunek - "konstruktywna" i jeszcze warunek dodatkowy - "małe dawki" kortyzolu. Nie zapominajmy jednak, że kortyzol, w trochę większych dawkach, uwalniany do organizmu systematycznie, powoduje (w dużym skrócie) np. otyłość brzuszną czy rozstępy.
To ja jednak wolę porozmawiać, niż się kłócić. A zamiast wyładowywać frustrację na drugiej osobie - po to, żeby mi się zrobiło lepiej - wolę przebiec parę kilometrów lub zagrać w squasha. Będzie i zdrowiej i bez otyłości ;-)