niedziela, 30 października 2016

"Zbawienna" kłótnia

Istnieje przekonanie, że kłótnia jest dobra dla podtrzymania związku. Co to znaczy? Ano tyle, że pozwala utrzymać temperaturę w związku (?), dowiedzieć się co druga osoba tak naprawdę myśli (??), poszerza pole zaufania w relacji (???). Dość! Dlaczego? 

Ano dlatego, że żeby wszystkie te rzeczy, o których napisałem, i na które zwracają uwagę psychologowie, zajmujący się naturą kłótni, mogły się przysłużyć związkowi, to kłótnia musi być... konstruktywna (?!?!). Nie można w niej przekraczać granic, należy liczyć się ze słowami i brać odpowiedzialność za to, co się powiedziało. Ale, że co, pardon? 

No i teraz - pewnie ze względu na naukowe zboczenie zawodowe - mam już tylko same pytania...  Może Wy znacie na nie odpowiedź?

1. Czy to, że kłótnia będzie "konstruktywna" wiem przed kłótnią czy po niej? Jeśli przed, to czy to nadal będzie kłótnia czy perfidne granie na czyichś emocjach? Załóżmy, że żona spędziła wieczór poza domem bez męża, a on wie, że kiedy się z nią pokłóci, to w czasie kłótni żona wykrzyczy mu, co robiła i z kim. Zatem perfidnie mąż brnie przez całe niedzielne popołudnie w stronę kłótni, po to, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Z drugiej strony, jeśli kłótnia ma być "konstruktywna po, to kiedy się o tym dowiaduję? Czy kiedy otrzymam pozew o rozwód czy jednak go nie otrzymam?

2. Jeśli kłótnia poszerza pole zaufania w związku, to przez zaufanie do drugiej osoby mam rozumieć tylko to, że wiem o niej więcej, więcej, a nawet wszystko? Na tym budujemy zaufanie? Naprawdę?

3. Czy kłótnia jest jedyną drogą do tego, żeby porozmawiać z najbliższą nam osobą? Jeśli tak, to może warto zastanowić się nad tym, czy być razem?

4. Znam pary, które mają świetny seks, ale tylko wtedy, kiedy wcześniej pokłócą się totalnie! Ale znam też takie, które nawet po małej kłótni nigdy nie pójdą do łóżka. Zatem o co chodzi z tą temperaturą. Że jak na siebie pokrzyczymy, to będzie tak "po włosku" i dzięki temu od razu zrobi się cieplej i milej?

5. No i na koniec, sam smaczek - gdzie są "rozsądne" granice w kłótni? Czy jak wykrzyczę komuś w twarz, że go nienawidzę, to będzie przekroczenie granicy, czy będzie nim dopiero to, jak do tego nienawidzę dodam jeszcze parę inwektyw?

A piszę o tym, bo dziś w DDTVN rozmawialiśmy na temat kłótni.






Wiele wątków, wiele racji, a punktem wyjścia były badania CBOS z 2013 roku, wskazujące na to, że 73% Polaków jest przekonany o tym, że w Polsce istnieją konflikty społeczne, a odsetek ten jest większy niż w latach 80-ych i 90-ych. 


Na tej podstawie kilku nierozważnych dziennikarzy wysnuło wniosek, że Polacy "drą koty jak nigdy". Nie chcę się kłócić, więc pozostawię to prostolinijne myślenie bez komentarza ;-)

To, że Polacy zauważają istnienie konfliktów społecznych, świadczy nie o ich kłótliwości, a raczej refleksyjności i bardzo trzeźwemu oglądowi na sytuację społeczno-polityczną. Co więcej, badani zauważają, że to partie polityczne są głównym sprawcą większość konfliktów i podziału na "nas" i na "innych". Co nie oznacza, że na płaszczyźnie pojedynczych relacji nie potrafimy się ze sobą porozumieć. Wiele zjawisk społecznych, jak chociażby Czarny Protest, pokazało, że jest wręcz przeciwnie. 

A wracając do kłótni...
Kilka lat temu naukowcy z University of Michigan przedstawili wstępne wyniki badań, dotyczące zbawiennego wpływu kłótni na nasze zdrowie i związku. Jako jeden z argumentów podali to, że pary, które się często kłócą, mają dłuższe życie. Nawiasem mówić - też mi raj! Co więcej, przyznali, że "konstruktywna" kłótnia uwalnia do organizmu małe dawki kortyzolu, które działają zbawiennie na nasz organizm. 


Ale znów mamy ten sam warunek - "konstruktywna" i jeszcze warunek dodatkowy - "małe dawki" kortyzolu. Nie zapominajmy jednak, że kortyzol, w trochę większych dawkach, uwalniany do organizmu systematycznie, powoduje (w dużym skrócie) np. otyłość brzuszną czy rozstępy. 

To ja jednak wolę porozmawiać, niż się kłócić. A zamiast wyładowywać frustrację na drugiej osobie - po to, żeby mi się zrobiło lepiej - wolę przebiec parę kilometrów lub zagrać w squasha. Będzie i zdrowiej i bez otyłości ;-)




poniedziałek, 24 października 2016

Empatia - imię dla dziewczynki?

W ostatnich dniach dużo się narobiło w sprawie... empatii. Państwo Chopik, O'Brien i Konrath z 3 amerykańskich uniwersytetów opublikowali w The Journal of Cross-Cultural Psychology porównawcze wyniki i analizę badań dotyczących empatii. Badaniem zostało objętych ponad 100 tysięcy badanych w 63 krajach świata. 


W światowych mediach zawrzało. Wiele osób się podekscytowało, szczególnie wtedy, kiedy spojrzeli na opracowaną przez naukowców mapę.


Najbardziej empatyczne kraje to: Ekwador, Arabia Saudyjska, Peru, Dania i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Amerykanie rozpaczają, że są dopiero (!!!) na 7-ym miejscu. Masz ci los!

I właściwie wynika z powyższych badań? Sam nie wiem... Od zawsze mam problem z empatią. Nie z moją empatią, bo tę oceniam - jak niemalże każdy z nas - dość wysoko, ale z pojęciem czy też pojmowaniem empatii. Jest kwestia neurologii i neuronów lustrzanych, psychologii i wewnętrznej wrażliwości, socjologii i procesu socjalizacji. Wszystko rozumiem, wszystko ogarniam, ale ciągle nie wiem czym ta empatia tak do końca jest. Mogę sięgnąć do słowników, poczytać o tym, wesprzeć się chociażby na autorytecie wspaniałego prof. Wojciszke. Dla mnie, socjologa, empatia w mniejszym stopniu jest afektywną reakcją na zachowania innych ludzi, a bardziej umiejętnością odczytywania ról społecznych innych ludzi. 

Powyższa mapa, jakkolwiek bardzo interesująca poznawczo, budzi mój... dystans, ponieważ nadal nie wiemy na ile empatia jest tym, co dostajemy w zestawie genów, a na ile jest procesem, którego uczymy się funkcjonując w danym społeczeństwie. Bo to, że te dwa elementy mają wpływ na empatię i jej poziom jest pewne! A powyższa mapa niejako odgórnie zakłada to, że empatia to wynik jedynie społecznych uwarunkowań. Bo genetycznie (w makroskali) Ekwadroczycy od Litwinów, którzy są podobno najmniej empatyczni się nie różnią.

I tu dochodzimy do wątku "końca listy", który rozgrzał polskie umysły. Otóż większość krajów Europy Wschodniej, w tym Polska znajduje się na końcu listy. Tym samym można uznać, że jesteśmy mało empatyczni...  Nawet bardzo mało empatyczni, żeby nie powiedzieć nieempatyczni... Ech...

Jeśli spojrzymy na to "zerojedynkowo" to mamy do czynienia z naukowo dowiedzionym faktem. Ale czy tak właśnie powinniśmy patrzeć na badania w ramach nauk społecznych? Nie. Sami - wspomniani przeze mnie wyżej - badacze zwracają uwagę na to, że wyniki ich badań to temat do głębszej rozmowy i dyskusji, a nie prawda objawiona.

Zatem zanim zaczniemy wieszać psy na nas samych - co uwielbiamy - warto, żebyśmy zaczęli od nas samych, od ciebie, od siebie i od was, i pomyśleli czy empatyczni nie możemy być, nie potrafimy czy po prostu nam się nie chce.

środa, 19 października 2016

Dobra synergia

Po raz kolejny okazało się, że jesteśmy dużo fajniejsi, niż o sobie myślimy. DDTVN przeprowadziło przewrotny eksperyment, w ramach którego sympatyczna, atrakcyjna dziewczyna zaczepiała przechodzących mężczyzn, wskazując jako fetysz swoje czerwone ferrari. I co się okazało? Mężczyźni wprawdzie interesowali się samochodem, ale "technicznie". Bardziej dbali o to, żeby pomóc dziewczynie i się nią zaopiekować. Gratulacje Panowie!


W studiu rozmawialiśmy o tym z Joanną Przetakiewicz i Rafałem Maślakiem.


I zgodziliśmy się co do jednej, moim zdaniem, fundamentalnej rzeczy: nie ma kryzysu męskości bez kryzysu kobiecości. Potrzebna nam jest zmiana, głównie nakierowana na nas samych (mówię o Tobie Kobieto i o Tobie Mężczyzno), znalezienie własnej przestrzeni w swojej skórze, w swojej płci, w określonych kulturowych ramach, bez powielania krzywdzących stereotypów. 


Kobiety w cudowny sposób pokazały niedawno swoją siłę. Brawo!



A teraz czas na nas Panowie, żebyśmy wspierali kobiety, po to, żeby już nigdy ich ciała oraz prawa nie stały się podstawą do haniebnych, politycznych handelków.

poniedziałek, 17 października 2016

Przemiana

Nieustannie słyszę o tym, że ludzie się nie zmieniają. Gdzieś wewnętrznie, głęboko, na poziomie  genów nie, ale w warstwie "nadskórnej" tak. Są labilni, emocjonalni, poddawani nastrojom, chwili, chemii i hormonom. Co więcej, ludziom powinno dawać się kolejną szansę. "No chyba, że jest to fryzjer" - jak podpowiada mi Ola. No może...
To była dla mnie bardzo szczególna rozmowa. Być może dlatego, że twórczość Kasi Kowalskiej towarzyszyła mi całe moje świadome życie. Były to piosenki bolesne, wagi ciężkiej emocjonalnej,  targające duszę. 
Przed rozmową wiedziałem tylko tyle, że się zmieniła, że postanowiła zerwać ze swoją czarną stroną. Że jest silna na nowo. Przed spotkaniem z Kasią czytałem opowiadanie Petera Handkego "Leworęczna kobieta" i pomyślałem o Niej. O tym, że choć wielu ludzi chciało i będzie chciało Ją zepchnąć na właściwą drogę, to Ona będzie miała siłę na to, żeby żyć po swojemu. Na swoich zasadach. Podarowałem Jej tę książkę, a Wam daruję wywiad.


Bo najpiękniejsze w życiu są spotkania z ludźmi, którzy wiedzą po co żyją.


fot. Krzysztof Werema







piątek, 14 października 2016

Badania w działaniu

Jako, że problemy edukacji są mi bardzo bliskie, niezmiennie szukam dróg do tego, żeby wesprzeć nauczycieli w ich codziennej pracy. To, co mogę zrobić, to podpowiedzieć im pewne rozwiązania z zakresu badań społecznych, które pomogą im na odnalezienie się w ponurej rzeczywistości nieustających zmian w systemie edukacji, który co rusz - niezależnie od ekipy rządzącej i systemu politycznego - jest "uzdrawiany". Nowe systemy, nowe podstawy programowe, nowe programy nauczania. A do tego ta nieustająca niepewność, co nas zaskoczy tym razem. 
Dziś z okazji nowego roku szkolnego, polecam nauczycielom, a także innym badaczom książkę, która może być wsparciem w badaniu programów nauczania, w tym stosowanych metod oraz zakresu materiału. Charakteryzuję w niej badania w działaniu z ang. action research, niezbyt często stosowany sposób na szybkie skonfrontowanie działań z oczekiwaniami.


Książka jest dostępna za darmo pod poniższym linkiem:



piątek, 7 października 2016

Jestem dawcą!

Należę do osób, które raczej planują niż marzą. Wierzę, że mam wpływ na wiele rzeczy, które wydarzają się w moim życiu. Są jednak sytuacje, że pozostaje mi jedynie marzyć i mieć nadzieję.
Marzę o tym, żeby moi genetyczni bliźniacy na całym świecie mieli piękne i zdrowe życie. Ale też marzę o tym, że kiedy los nie będzie dla nich łaskawy i zachorują na nowotwory krwi, to będę mógł im pomóc. Każdy z nas może to zrobić. Im więcej osób zarejestrowanych w bazie dawców szpiku, tym większa szansa na to, że uratujemy życie wielu osobom. Niewiele wkładu z naszej strony, a taka wielka sprawa. Bo życie to jest wielka sprawa.


Ale o czym w ogóle mowa? O dawstwie szpiku (czyli w efekcie najczęściej naszej krwi), który może uratować życie osobom chorym na nowotwory krwi.
Jak zostać potencjalnym dawcą? To bardzo proste. Wystarczy zrobić to, co ja. Najpierw wszedłem  na stronę 


potem w zakładkę "zostań dawcą" zamówiłem pakiet rejestracyjny. Potem dostałem informację na telefon z podziękowaniami i musiałem uzbroić się w cierpliwość. 


 Pakiet dotarł do mnie po kilku dniach. Wyglądało to tak:


Zrobiłem wymaz z policzków patyczkami, które widzicie na zdjęciu. Zróbcie to zgodnie z instrukcją, bo szkoda zmarnować próbkę. Całość włożyłem do koperty i odesłałem pocztą. Dla tych, których nie stać jest opcja, że wysyłkę, czyli cenę znaczka pocztowego, pokrywa fundacja. 
Pełna rejestracja i przysłanie karty dawcy może zabrać nawet 3 miesiące. I właśnie dziś dostałem przesyłkę! Z radości niemalże rozszarpałem kopertę.


A w środku karta! Nie bankowa złota, platynowa czy czarna, bo te w porównaniu z ratowaniem życia w ogóle się nie liczą. To karta dawcy.


Jestem dawcą! albo jak ktoś woli: Jestę dwacom! :-)

Ta nadzieja, że może gdzieś na świecie będę mógł komuś pomóc, sprawia, że od razu czuję się lepiej. Mój bliźniaku genetyczny, albo bliźniacy genetyczni, pewnie gdzieś jesteś/jesteście na świecie. Życzę Wam dużo zdrowia, ale wiedzcie, że w razie czego jestem i czekam na to, żeby Wam pomóc!