czwartek, 28 kwietnia 2016

Vivaldi vs. Richter

Któż z nas nie słyszał o "Czterech porach roku" Vivaldiego? Nie tyle, że słyszeliśmy o tym dziele, ale również słyszeliśmy to dzieło. Większość z nas nie słyszała go w całości czy "na żywo", ale całe pokolenia wyrosły na jego fragmentach, puszczanych w polskim radiu w audycjach porannych. Można zatem domniemywać, że pierwsze takty "Czterech pór roku" są jedną z najbardziej rozpoznawalnych melodii dorosłych Polaków. Mam przynajmniej taką nadzieję...

Piszę o tych koncertach skrzypcowych jako o dziele - wywołując zapewne wydęcie warg u co bardziej wyrafinowanych melomanów, którzy uważają CPR za "historyjkę obrazkową". Dla mnie to jest dzieło, bo jak żadne inne otwiera w moje głowie szufladki zmysłów. Poza tym jest melodią znaną, rozpoznawalną, lubianą, pewną... Aż tu nagle, zjawia się pewien człowiek, który postanawia tę melodię zdekonstruować. Człowiek ten, to bardzo zdolny kompozytor Max Richter. Stawia wyzwanie całemu światu i tworzy nagranie "Recomposed by Max Richter". 


W znanej melodii zmienia rytmy, dzieli, zaskakuje, kasuje, łamie, przewraca i przekręca. A wszystko to sprawia, że ta "oklepana" historia nabiera niezwykłej świeżości i fascynuje od nowa. Jest nieprzewidywalna w swojej przewidywalności!
Krytycy są podzieleni. Jedni nazywają Richtera hohsztaplerem, inni geniuszem. A On? On się bawi. I wraz z uznanym i szacownym Deutsche Grammophon wypuszcza singiel! Singiel z CPR.


Co więcej, Richter będzie z tym nowym projektem wkrótce w Polsce. 1 maja. Jak ja zazdroszczę Krakowowi! 


Richterowi nie udałaby się ta sztuczka, gdyby nie wsparcie Daniela Hope'a - genialnego skrzypka, świetnego interpretatora Vivaldiego. 


Sam Hope mówi, że było to dla Niego nie lada wyzwanie, bo palce przyzwyczajone przez lata do określonych ułożeń, wymagały nieustannej dyscypliny, żeby spełnić wymogi Richtera. Gratulacje dla obu Panów. A Wam wielu życzę wielu miłych chwil z piękną vivaldo-richterowsko-hopowską Wiosną na wiosnę.






poniedziałek, 25 kwietnia 2016

F jak...

Wielokrotnie, w wielu publicznych i prywatnych wypowiedziach podkreślałem, że bycie feministą w dzisiejszych czasach to kulturowa norma. Współczesny, prawdziwy mężczyzna to ten, który dąży do tego, żeby kobiety miały równe prawa z mężczyznami. Każdy facet, który gardzi kobietami i poniża je fizycznie lub słownie, jest zawsze podejrzany. Prawdopodobnie buduje swoją "męskość" na strachu, który może mieć różne przyczyny, a w które wolę w tej chwili nie wnikać. 
Niemniej, spotykam coraz więcej mężczyzn, którzy - nawet jeśli tak siebie nie nazywają - są feministami. Ponieważ feminista to mężczyzna, który lubi kobiety, szanuje je, ceni, dba i walczy o ich prawa, traktuje kobiety jako równorzędnych partnerów w życiu i/lub biznesie. 
Co więcej, mam wrażenie, że my mężczyźni wykonaliśmy ogromną pracę na tym gruncie i jesteśmy dużo bardziej niż kiedyś, wyczuleni na to, co dzieje się z kobietami w kontekście prawa i równości. Naigrywanie się z kobiet, w tym z naszych żon, dziewczyn, matek, sióstr uważamy za tak słabe, jak ostatni film o Jamesie Bondzie. 
Ale... jest jedno ale... pozostaje jeszcze też duża praca, którą muszą wykonać kobiety, żebyśmy szli ramię w ramię w imię równych praw dla każdego człowieka w Polsce, niezależnie od jego płci. To od kobiet, a nie od mężczyzn słyszałem wypowiadane publicznie i bez żenady: 
"Nie zatrudnię kobiety z małymi dziećmi, bo będą ciągle na zwolnieniu"
"Kobiety jak zachodzą w ciążę to wariują i nie wiadomo czego się po nich spodziewać"
"Jak kobieta chce niższą pensję niż facet, to dlaczego mam jej płacić więcej?"
"Ja to lubię pracować z facetami, bo są posłuszni, a kobiecie to nie wiadomo co strzeli do głowy"
Słyszałem to i podobne kwiatki nie raz i nie dwa. I było to tak słabe jak film o twarzach Pana Greya (podobno dno i metr mułu).
Mężczyźni - ci prawdziwi, rozsądni i mądrzy - nigdy nie wypowiedzieliby tego publicznie. Z jakiego powodu zatem robią to kobiety? Trudno być feministą w kraju, w którym wiele kobiet nie jest feministkami. 
O tym rozmawiałem w Radiu Kolor z Pauliną Młynarską, która jest dumna z tego, że jest kobietą.


I jeszcze jedno. Słuchałem niedawno wywiadu z Justinem Trudeau, który jest premierem Kanady. Bardzo mądry człowiek z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Zapytany przez dziennikarkę(!!!) na pierwszej konferencji prasowej po uformowaniu rządu, dlaczego akurat tak ważne było to, żeby w jego rządzie było tyle samo kobiet co mężczyzn, z pewnym zniecierpliwieniem w głosie odpowiedział: "Bo mamy 2015 rok!". 


Jeśli chcecie bliżej poznać Trudeau, polecam to zestawienie z The Independent:

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Na co komu etyka?

Od wielu lat prowadzę zajęcia ze studentami na temat etyki, w ramach zajęć o etyce zawodowej socjologa oraz dylematów etycznych. Za każdym razem jest to dla mnie zaskakujące doświadczenie. Pochodzący z różnych środowisk studenci, z różnymi światopoglądami, przemyśleniami dzielą się ze mną tym, co dla nich ważne. Rozmowy o moralności nie są łatwe. Jest dużo emocji. Jest barwnie. Jest ciekawie.
Moje zainteresowania tą dziedziną znalazły ujście w książce, która właśnie ukazała się na rynku i jest dostępna za darmo w wersji pdf pod tym linkiem

http://www.znp.edu.pl/media/files/3f2219f06a72f3e97de7b7fc47efe971.pdf


Książka jest efektem wielomiesięcznej pracy Pani Doroty Obidniak i mojej, która osadzała się na dylematach związanych z etyką pracy nauczyciela. Niemniej rozsadziliśmy te ramy i poddajemy refleksji nie tylko pracę nauczycieli, ale współczesny świat wartości.
Do "współzbrodni" nad współczesną etyką udało nam się zaprosić wybitne postaci. Swoimi przemyśleniami podzielił się z nami bodaj najwybitniejszy socjolog świata prof. Zygmunt Bauman, który pisze o dialogu i o tym, że ludzi trzeba uczyć, a nie pouczać - co zazwyczaj się robi. Wybitny pedagog prof. Gadacz pisze o tym, jak niebezpiecznie zmieniło się i w jakim kierunku ewaluowało pojęcie kształcenia, które ma być jedynie mierzalną wartością, przydatną na rynku pracy, a nie twórczym rozwojem. Prof. Bogusław Milerski uczy tego, jak ważne jest wpieranie innych w ich działaniu i myśleniu, a prof. Środa przedstawia historię etyki w pigułce.
Wczoraj mówiliśmy z Dorotą o książce w RDC

fot. Beata Jewiarz

u wspaniałej i niezastąpionej Pani Beaty Jewiarz:

http://www.rdc.pl/informacje/etyka-nauczycieli-od-kilku-lat-pojawia-sie-coraz-wiecej-problemow-posluchaj/

Nie ma wątpliwości co do tego, że w świecie, w którym odeszliśmy tak bardzo od wartości, a honor, uczciwość i prawdomówność są czczymi frazesami, zastanowienie się nad etyką, moralnością, normami jest podstawową koniecznością. Bez tego nic nie zbudujemy. Bez tego będziemy ze sobą walczyć. Bez tego dwa plemiona, w jakie zamienia się powoli nasz naród wyniszczą nie przeciwnika, ale siebie nawzajem.

Bardzo polecam i bardzo zachęcam.

sobota, 16 kwietnia 2016

Lengren. Zbigniew Lengren.

W czasie jednej z ostatnich rozmów z pewną sympatyczną osobą, papierologicznie wykształconą na kierunku rysunek i pokrewne, wspomniałem o "kresce Lengrena". 
- Lengrena? - padło zdziwione pytanie z drugiej strony - Nie znam... To jakiś Norweg? 
- Lengren. Zbigniew Lengren. I bliżej Mu do Szwecji niż do Norwegii - wyjaśniłem, wbijając czujny wzrok w rozmówcę w nadziei, że to rozżarzy jego zwoje mózgowe. Niestety. Czoło mu stężało wskutek napięcia szarek komórki. Rzuciłem zatem w akcie rozpaczy i nadziei zarazem - Pan Filutek! - Nie, nie wiem. Nie słyszałem - odparł interlokutor bez oczekiwanego z mojej strony smutku i refleksji. Wycofałem się "z Lengrena", bo zaczęło się robić niezręcznie.

W związku z powyższym, jako nauczyciel z powołania i pasji, postanawiam niniejszym wpisem przypomnieć jednego z największych polskich rysowników. Niezwykle inteligentnego, bystrego, spostrzegawczego, pracowitego i ironicznego obserwatora swoich czasów. Wielbiciela kobiet i ich mocy.


Rysunki Pana Lengrena są zawsze blisko mnie i głęboko w duszy. Potrafią rozśmieszyć i zmusić do refleksji w bardzo różnych okolicznościach. Chociaż nie wiem, czy ta "refleksyjność" spodobałaby się Panu Zbigniewowi.

Przy okazji, wszystkim małym i dużym dziewczynkom polecam wspaniałą książeczkę "Gałgankowy skarb". 


Z tego co wiem od córki Pana Zbigniewa, wspaniałej Kasi Lengren, z którą łączy mnie telepatyczna więź, historia ta jest oparta na faktach. Był więc Pan Zbigniew również historiografem. Ale to określenie już na pewno by Mu się nie spodobało, więc na tym zakończę, zanim popadnę w niełaskę wielbicieli Jego talentu.

I mała zagadka. Kto wymyślił słynne: "Nie bij jej, bo się spocisz?". Bingo!





sobota, 9 kwietnia 2016

Singlizm

Takie to słowo narodziło się ostatnimi czasy. Czy mi się podoba? Nie. Czy o czymś mówi? Tak. 
Nie podoba mi się, bo jest za twarde i brzmi tak, jakby oznaczało jakąś chorobę. A mówi o zjawisku, nad którym warto się głębiej zastanowić, bo coraz więcej ludzi wybiera życie w pojedynkę. I jest to świadomy wybór, a nie zbieg szeregu okoliczności. Tymczasem osoba, która żyje w pojedynkę traktowana jest tak, jakby była zarażona. Jest niewygodna, podejrzana, tajemnicza, no i najważniejsze: SAMOTNA.
Kulturowo jesteśmy zaprogramowani na życie w związkach, co więcej, w długich związkach. Biologicznie, nie do końca. Związek tworzy się na czas prokreacji i - ewentualnie - wychowania potomka. Ssaki tak mają. Ale potem? Droga wolna. Sprzeciwić się biologii można, ale kulturze? Nigdy! Społeczeństwo nam tego nie wybaczy. Większość z nas chce, żeby inni żyli tak, jak i my żyjemy. Ze wszystkimi plusami i minusami takiego życia. A jak ktoś odstaje? Zadziobać. I trudno się temu dziwić. Społeczeństwo istnieje dzięki temu, że ludzie wiążą się w pary, że mają dzieci, że wspólnie wydają pieniądze i spłacają kredyty. Niemniej wykluczanie singli ze społeczeństwa, dyskryminowanie ich w wielu dziedzinach życia jest nieuzasadnione, głównie z kulturalnego i ekonomicznego punktu widzenia. To często bardzo twórczy ludzie, z dużą ilością pieniędzy do wydania.

Na tę okoliczność polecam moją opowieść na temat singli ze strony zwierciadlo.pl


oraz świetną książkę jednego z moich ulubionych młodych, nowojorskich socjologów Erica Klinenberga.



środa, 6 kwietnia 2016

Plemienność

Kto z nas nie jest zmęczony zaśniedziałymi lenistwem zawiasami biurokracji, która wypluwa ze swojego przepastnego wnętrza sterty dokumentów? A wszystko to dzieje się wolno, z oporem, wrogością do petenta. Powtarzalność panująca wewnątrz machiny, zabija myślenie u jej funkcjonariuszy, a nieprzewidywalność decyzji biurokratycznych zwiększa brak zaufania u osób, które z pracy biurokratycznych urzędników powinny korzystać. Biurokracja jest zamkniętym systemem, zarówno w kategoriach strukturalnych, jak i myślowych. 
Przez moment, również u nas, wierzono w to, że biurokracja zostanie wypchnięta przez merytokrację. Termin ten stworzył już pół wieku temu brytyjski socjolog Michael Young, snując wizję świata, w którym władzę przejmą osoby znakomicie wykształcone, super-specjaliści, którzy wykorzystają swoją wiedzę dla dobra innych i świata. Swoje przemyślenia zawarł w bardzo ciekawej i przystępnej  pracy The Rise of Meritocracy.


Dziś, kiedy wizja Younga weszła w życie nie tylko na poziomie politycznym, ale także socjokulturowym, wiemy, że zabrakło w niej idei - czegoś więcej niż to, co daje szybki zysk. Co więcej, osłabiło i nadal osłabia rynek edukacyjny, generując potrzebę certyfikacji każdej wiedzy i każdego, podejmowanego przez nas, samokształceniowego działania. 
Super-specjaliści zostali "przytuleni" przez biurokrację, która chętnie wysysała z nich wiedzę, ale niechętnie obdarowywała ich przynależnymi dla jej funkcjonariuszy przywilejami.
Dzięki merytokracji chciwi zyskali wymówkę, biurokracja tanią siłę roboczą, a rozpoczynający swoją przygodę, wykształceni młodzi ludzie już na samym początku dostają zadyszki, choć jeszcze nawet nie zaczęli biegu.
Kilkadziesiąt lat później Michael Young w felietonie zamieszczonym w 2001 roku w Guardianie odniósł się do swojej wizji - i choć starał się jej bronić, analizując ją na przykładzie brytyjskich rządów - to nawet on nie był w stanie odpowiedzieć na to, co zrobić z pogłębiającą się polaryzacją społeczeństwa.


Pod kątem rosnących podziałów społecznych, tam gdzie była Wielka Brytania 15 lat temu jesteśmy my teraz. Przyjmujemy dwie postawy. Pierwsza, to nie dostrzeganie tego, co się dzieje. Druga, to narzekanie na to, co ma miejsce. A tymczasem musimy już zacząć znajdować i wdrażać rozwiązania. Zanim ostatecznie zwycięży plemienność.