Znacie prozę Fredericka Beigbedera? Jeśli tak, to przeczytajcie Jego najnowszą książkę. Jeśli nie, to nie zaczynajcie przygody z Beigbederem od Jego najnowszej książki. Kam - kiedy usłyszała, że po nią sięgam - powiedziała do mnie: "Zazdroszczę Ci, że masz tę lekturę jeszcze przed sobą".
Powieść "Oona i Salinger" to dość przewrotne dzieło. Zabierałem się do jej przeczytania dość długo, ponieważ sądziłem, że jest to biografia Salingera (tak opisywali to niektórzy recenzenci - jak widać opierając się tylko na informacji prasowej, a nie zaglądając do środka). A z Salingerem mi nie po drodze. W moim odczuciu zbyt dużo w nim naśladowań i... naiwności. Wiem, wiem, że właśnie z tego Salinger słynie, ale jak dla mnie ta naiwność w Jego pisarstwie to jak płatek miętowy u Monty Pythona.
Czytam tę książkę relaksując się na hamaku i po niektórych zdaniach muszę ją zamknąć i spojrzeć w niebo, żeby nie zwariować od prostolinijnej, ale zuchwale analitycznej uchwytności Jego sądów:
"Odkochana i zamieniona w posąg ładna dziewczyna to chyba największe upokorzenie, jakie może spotkać mężczyznę".
Beigbeder nie zawodzi, jest cyniczny, obrazoburczy i z pewnością nienawidzą Go francuscy nacjonaliści. A przy jest tym przenikliwy i bardzo czuły wobec swoich bohaterów.
Mimochodem odkrywa czarne karty historii Francji i USA z czasów II wojny światowej pisząc o tym, że we Francji istniało blisko 200 obozów koncentracyjnych, z czego tylko 1 był nazistowski. Reszta zorganizowana i strzeżona była przez Francuzów. Albo wspominając, że wprawdzie w ataku na Normandię uczestniczyło 50 tysięcy (znakomita większość) czarnoskórych żołnierzy amerykańskich, niemniej zabroniono im udziału w defiladzie zwycięstwa w Paryżu kilka miesięcy później, bo amerykańska armia musiała być "biała"...
Cała ta książka jest o upokorzeniu. Upokorzeniu w miłości, zdradzie, braterstwie, świętości i walce o to, co już nigdy nie wróci.
Forgive and forget.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.