niedziela, 4 września 2016

Sati

W czasach mojego dziecięctwa w telewizji, która jeszcze wtedy była jedna, wyświetlane były przedstawienia w ramach cyklu: Teatr Młodego Widza. Na zawsze w pamięci zapadła mi scena z jednej z owych inscenizacji, w której po śmierci (przedwczesnej) bohaterskiego wojownika, zgodnie z dawną piastowską tradycją na stosie, na którym palono zwłoki owego nieszczęśnika, razem z jego ciałem płonęła również jego całkiem żywa żona - na tę chwilę wdowa, a nawet zupełnie żywy koń. Absurd tej sytuacji był dla mojego dziecięcego mózgu niepojęty. Dość szybko jednak - zapewne przy pomocy dorosłych - przetłumaczyłem sobie, że to przecież było ponad 1000 lat temu i takie barbarzyństwo współcześnie nie może się zdarzyć. A jednak...
W poszukiwaniu inspiracji, z ciekawości i tęsknoty za podróżą wgłąb i na zewnątrz natrafiłem na zdjęcia Dariusza Romana z Indii. 



Zdjęcia mnie zachwyciły, zatrzymały, ale dopisana do nich historia zasmuciła. Autor zdjęć opisuje swoją podróż do Vrindavan, Miasta Wdów, w którym schronienie znajdują indyjskie wdowy. Kobiety, które tak jak przed tysiącami lat w Polsce po śmierci męża stają się nikim. Wprawdzie zabronione jest (o łaskawcy!) palenie ich żywcem na stosie wraz ze zwłokami męża, ale za to zabierane jest im wszystko, one same są wyganiane z domu. Obrzęd, zwyczaj, rytuał (?) (Konradu pomóż!) zwany dźwięcznie Sati jest nieludzko okrutny i trudny do uwierzenia. 
Cały artykuł i więcej poruszających zdjęć pod tym linkiem:


A dla Pana Dariusza Romana głębokie ukłony za pokazanie nam, że jeszcze wiele musimy się nauczyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.